piątek, 12 listopada 2010

Miejska dżungla 3

Zapaliły się na czerwono, a oślepiający strumień energii uderzył prosto w moją twarz. Przeciążenie rozwaliło mi kompensatory flar w źrenicach i w tym momencie oślepłem. Zdając sobie sprawę, że zaraz rozstrzygnę stary zakład z Neddym co do życia po śmierci, zdziwiłem się, gdy broń szarpnęła w moich rękach, wywalając pół magazynka prosto przed siebie. Potem czekałem tylko, aż moje ciało zasygnalizuje ból, oparzenia, cokolwiek. Zamiast tego wrócił mi wzrok, przynosząc obraz tego, co zostało z szamana rozwleczonego po chodniku. Za sobą usłyszałem głos, w znajomy sposób cedzący słowa.
- Widzę, że znów używasz pocisków rozpryskowych. Któregoś dnia, Bezimienny, naprawdę musisz spróbować subtelniejsze-go podejścia.
Usłyszałem zbliżające się do nas wycie syren. Neddy też by to usłyszał, gdyby nie musiał wciąż dowcipkować.
- Próbowałem być subtelny, Neddy. Ale to nie podziałało, Jasie? Czy teraz możemy się stąd zabierać do twojej rudery?
Czarownicy. Szzlag...
Sheila Winder bezmyślnie gapiła się na moją wizytówkę. Przedstawiała ona Nathaniela Edwarda Fortescue, doktora thau-iwturgii. Być może ten akcent wielkomiejskości nie zgadzał jej sie z otoczeniem. Moja rezydencja, którą Bezimienny z pożałowania godnym uporem wciąż nazywa ruderą, leży na obrzeżach Kedmond Barrens. Z moich doświadczeń wynika, że sąsiedzi ■ Miejskiej Strefie Zmilitaryzowanej - takiej jak ta - najpierw
będą strzelać, a potem pytać, kiedy tylko zakłócisz im spokój. Ale raczej będą respektować twoja prywatność, jeśli pozostawisz ich samym sobie. Święty spokój zapewnia też regularne stypendium wypłacane szefom lokalnego gangu oraz reputacja kogoś, kto szybko rozprawia się z próbującymi ten spokój zakłócać.
Jak na osobę wychowywaną w sterylnym środowisku enklawy dla zarządu korporacji, panna Winder otrzymała intensywne wprowadzenie do życia w miejskiej dżungli. W ciągu swoich pierwszych pięciu minut pobytu w Seattle znalazła się w mocy szamana Szczura kontrolującego jej umysł, obejrzała z bliska walkę pomiędzy trzema samurajami ulicy i ukoronowała to doświadczenie widokiem Bezimiennego przerabiającego szamana na hamburgery.
Jej pewność siebie nadal była wystawiona na próbę. W moim mieszkaniu stała się obiektem badania typowej mieszanej grupy ludzi z półświatka. Dość dobrze przywykła już do Bezimiennego i do mnie, w końcu jesteśmy raczej zwyczajnie wyglądającymi przedstawicielami rasy ludzkiej. Jednakże pozostali dwaj członkowie naszej grupy z trudnością mieszczą się w korporacyjnych standardach. Jedyni metaludzie, jakich do tej pory widziała w swoim domowym środowisku, to kilka pokazowych elfów i krasnoludów, i okazjonalnie jakiś ork, który przeszedł przez zabiegi kosmetyczne, wystarczające, by nie urazić wrażliwości sąsiadów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz